Bo walentynki to coś jakby Święto Pluszowego Misia, trochę jak Dzień
Kobiet - lepiej się do siebie
uśmiechamy. I nie trzeba ulegać
sugestiom marketingowych rekinów, że wbijać się trzeba we wściekłe czerwone
paski i koronki. Sprzedają nam wyuzdanie, nazywają miłością, innymi słowy - próbują
stare wróble nabrać na plewy. Zachwyca przecież TO spojrzenie, TO słowo. Od tego się zaczyna miłość. TO poezja proszę
Państwa. Nie dajmy się nabrać.
Pokochałem ciebie w noc błękitną,
w noc grającą, w noc bezkresną.
Jak od lamp, od serc było widno,
gdyś westchnęła, kiedym westchnął.
Jak od lamp, od serc było widno,
gdyś westchnęła, kiedym westchnął.
Myślę o wszystkich, których wielkie miłości ominęły,
przeminęły z wiatrem albo są gdzieś głęboko pod skorupą pochowane. Myślę o
tych, których na co dzień spotykam - o pani
Mirce, która zawsze wybiera dla mnie wypieczone drożdżówki i z zagadkowym
uśmiechem podgłaśnia radio, kiedy Białe
Latawce się rozpływają. Popłyniemy białym
latawcem On przyrzeka ona mu wierzy /Będę twoim nadwornym krawcem /Centymetrem
miłość wymierzę. Myślę o tej pani, która w okienku „listy paczki wpłaty
wypłaty” z westchnieniem podaje mi pocztę gorzko się uśmiechając i o tej, która z
służbowym dzień dobry i równie służbowym uśmiechem
w Sądzie Rejonowym w Gnieźnie taszczy dokumenty - a oczy ma jak dwa błękity. I o tej która jest zamężna, on jest urzędnik/Ani za
biedni, ani za piękni/Ma na poczcie pracę w Nakle/Zmierzch zapada tu zbyt
nagle/Ma tu świetlicę, szachy i
bilard/Tylko tak myśli, że cała mija.
Tyle rozstań. Tyle smutków. Mężczyźni poirytowani lub
znużeni w ciągłej walce o byt, ustawicznie lękając się, że nowe oczekiwanie zza
węgła wychynie - biegną
za księżycem w dal na łowy. Myślę dziś o smutnych i zamyślonych, na których
zerkam ciekawie, kiedy tkwimy sobie na czerwonym świetle - każdy we własnym
aucie. Co mu tam w duszy gra? Myślę o
tych czterdziestoletnich, którzy po ideach i po babach - dawno rozwiedzeni z dokumentem lub jeszcze bez. Myślę o tych, którzy
słyszą: Nie paliłeś dawniej tyle co
dziś. Zapałka ci drży, nielekko nam iść.
Czasem spoglądam na pewnego
siebie, uśmiechniętego i z promiennym spojrzeniem My, mamy mocne zdrowie jak
skaut. Nie czeka nas głód, nie grozi nam aut.
Wszystkim nam, którzy trochę się boją walentynek – bo co
właściwie z nimi zrobić – mówię Kupmy
sobie dobre, stare, mocne wino/I śpiewajmy, nie zmieniając serca w bliznę. A
może niech wezmą do ręki wiersz? Ja
polecam Mistrza Konstantego.
Czytam sobie starego Mistrza i widzę, że pan Maciej to
moje rzęsy i loki. A ja to rewolta i gęsta mgła. Tak dobrze, panie Macieju, żeś mi się pan
znalazł.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz