niedziela, 18 września 2016

Co kto funduje?

Na gminnej stronie www.pobiedziska.pl próżno szukać informacji jak poszczególne sołectwa wydatkowały przyznany im fundusz sołecki. W zakładce poświęconej sołectwom mamy tylko informację o wyborze sołtysa, sprzed półtora roku. Jedynie Biuletyn Pobiedziski parę miesięcy temu ogólnie i zdawkowo wspomniał, iż z funduszu sołeckiego środki były wydawane głównie na festyny i zabawy integrujące lokalną społeczność.
W całej gminie odbywają się właśnie zebrania wiejskie poświęcone funduszowi sołeckiemu na rok kolejny. Sądzę, że dobrym pomysłem jest zachęcenie mieszkańców, by propozycje wydatkowania funduszu sołeckiego składali z dużym wyprzedzeniem przed takim zebraniem. Są takie sołectwa i chwalę tych sołtysów za demokratyczną dojrzałość, która zastąpiła dość powszechne „sobiepaństwo”. Wszak wiadomo, że wydawanie pieniędzy warto przemyśleć wcześniej.
Idąc na takie zebranie, chciałoby się wiedzieć, jak do tej pory wydatkowano pieniądze i na co proponuje się przeznaczyć w przyszłym roku.
Daleko nie szukając, w sąsiedniej gminie na oficjalnej stronie www.swarzedz.pl każdy grosz każdego sołectwa opisany jest ze szczegółami, tak by nikt nie mógł mieć żadnych wątpliwości, że wspólne pieniądze są rozliczone jak należy.
W gminach, gdzie fundusz sołecki funkcjonuje dłużej niż u nas, obserwujemy znacznie bardziej zróżnicowane cele. Inaczej niż u nas widzimy dominację wydatków na rzeczy trwałe: gablota, ławka, zieleń itd . Ustawa o funduszu sołeckim nie ogranicza decyzji społeczności i pieniądze mogą być wydane na cokolwiek. Dla jednych ważne są festyny, puchary, nagrody i zabawa do późnej nocy. Dla innych mieszkańców lepsza byłaby nawierzchnia, latarnia czy kosz na śmieci i ławeczka. Trudno zdecydować, bo co mieszkaniec - to decyzja.
Rozumiem decyzje zebrań wiejskich. Wszak fundusz sołecki u nas działa dopiero rok. Wielu sołtysów chciało sprawić radość mieszkańcom, organizując zabawy, zawody i festyny, choć powinni wziąć w swoich rachubach pod uwagę niezadowolenie sporej część mieszkańców, którzy choć na zebrania nie chodzą, to liczą, że ich sołtys będzie racjonalnie planował i sugerował wydatki.
Wierzę jednak, że sołtysi razem z mieszkańcami z każdym rokiem bardziej będą się angażować w dyskusję i planować racjonalne wydawanie jakby nie było - naszych pieniędzy.
Patrząc chociażby na moją wieś, dumam:
- Czy nie byłoby miło, gdyby zasłonić zielenią nie dość, że cuchnącą, to dość szpetną przepompownię przy sklepie pana Elka?
- Czy nie byłoby roztropnie ustawić dwa progi spowalniające ruch w okolicy mostku na ul. Starych Wierzb?
- Czy nie byłoby milej i schludniej, gdyby wzdłuż tejże ulicy oraz Leśnej ustawić kilka koszy na śmieci, którymi opiekowałby się Zakład Komunalny?
- Można też doposażyć plac zabaw w nowe sprzęty.
I tak dalej.
Nie wątpię, że szczegółowe wieści o przeznaczeniu funduszu sołeckiego wkrótce otrzymamy. Merytoryczne informowanie mieszkańców to publiczny obowiązek, a nie uprzejmość. Biuletyn Pobiedziski również mógłby się nad tym pochylić.

czwartek, 15 września 2016

Czy dobrze, panie Bobrze?

Moje „Nasze Poletko” od dawna tak nie straszyło chwastami – zamilkłam jak niemota jakaś. Patrzę na ostatnie bardzo nieczęste wpisy i aż chce się rzec: krajobraz stepowy. Ugór całkowity. Ni drogi ni kurhanu. Od gminnych nowości odeszłam jak najdalej, by cieszyć się czytaniem powieści i wspomnień, uprawiać własny ogródek i korzystać ze słońca, jeziora, gór i lasów. Ot, wakacje piękne i obfite w grzyby były.
A tu, proszę, w owym właśnie czasie – dworce na terenie gminy Pobiedziska: Biskupice, Promno, Pobiedziska Letnisko, Pobiedziska - wyremontowane wcale a wcale. Jest porządek – podjazd, wiata, kosz na śmieci. Cóż jeszcze chcieć? Chyba tylko bierności wandali. Pociągi też chodzą (prawie) jak należy - zdecydowana większość Regio się w Promnie zatrzymuje (wiosną zebrałyśmy z Agnieszką Danielewicz 130 podpisów pod indywidualnymi wnioskami i jesteśmy głęboko przekonane, że praca ta miała sens). Zasługa w tym też sołtys Widelickiej, która przejęła się problemem, tak samo jak pana Eligiusza Promińskiego, który razem z rodziną sąsiedzkie autografy pod protestem skrzętnie zbierał.
komentarz do listu pana wicemarszałka Jankowiaka, wystosowanego do pani Sołtys i Rady Sołeckiej Borowo Młyna. W czasie wakacji zaskoczyła nas nagła zmiana frontu wojewódzkiej władzy – okazuje się, że pociągi mogą i będą się zatrzymywać, czyli mieszkańcy Borowo Młyna, Promno Stacji, Gorzkiego Pola i Promienka skorzystają z „odwieszonych” połączeń. Wśród nich mój Syn, przez prawie cały ubiegły rok szkolny dowożony na pociąg ok. 6.40 z Letniska do Poznania.
PKP nie przestają zaskakiwać. Oprócz remontu torów i peronów, chętnie sypną groszem na tunel pod torami przy Skansenie Miniatur, co zwiększy bezpieczeństwo, a nade wszystko skróci czas przejazdu. Mamy na to kilka miesięcy, ale projekt powstał znacznie wcześniej. Zatem spółka kolejowa oraz Gmina Pobiedziska rozkręcają się i idą w inwestycje. Brawo!
A do wsi naszej wracając… Chodnik w ulicy Starych Wierzb, i to całkiem szeroki, udało się wybudować aż do ulicy Nad Stawem, zatem bezpieczniej jest i raźniej.
Siłownię (przewidzianą w gminnym Wieloletnim Planie Inwestycyjnym na rok 2016) zainstalowano nam tuż obok placu zabaw, w cieniu drzew i codziennie można spotkać tam znajomych.
Miło też popatrzeć na schludnie odmalowane barierki na mostku koło sklepu pana Eligiusza.
Tylko ten smród….! To już prawie rok, odkąd kanalizacyjne rury zakopano, a wciąż trapi nas odór, szczególnie intensywny właśnie w okolicy mostku na rzeczce Głównej, gdzie królestwo pana Elka. Wiosną tego roku pan Eligiusz zainwestował w nowe stoły i ławeczki z nadzieją na większe obroty - wieczorne biesiady i lubiącą świeże powietrze klientelę przy rzeczce.
Myśleliśmy: smród minie – podłączą się ludziska i ścieki będą szeroko płynąć do oczyszczalni w Koziegłowach. Niestety, nie minęło, nasila się. Gejzery fekaliów potrafią drogę zalewać, okolice smrodem zatruwać, rzekę i zalew zanieczyszczać. Wkurzył się w końcu pan Promiński, zadzwonił tu i tam, i były tu różne Teleskopy, redaktory, wizje lokalne itp. dyrdymały, ale - jak sądzę - dopiero trzaśnięcie pięścią w stół przez Zbigniewa Zastrożnego, naszego wiceburmistrza i zarazem szefa Związku Międzygminnego Puszcza Zielonka, który nam tę cudowną kanalizację zafundował, może tu coś zmienić. Panie burmistrzu! Czas pogonić speców z Aquanetu, którzy udają, że problemu nie ma i od roboty się migają!
Bo jeśli nie, to będziemy tu wciąż mieli trochę jak w niezapomnianych kupletach Jerzego Jurandota:
Raz wybuchł pożar w kinie.
- Ktoś krzyknął: głupstwo, minie!
- I wszyscy uwierzyli, i wszyscy się spalili.
- Co? - Jak? – Tak!
- Aaa, niedobrze, panie Bobrze. Aaa, niedobrze!


PS. polecam Chór Dana, wykonanie z 1931 r. https://www.youtube.com/watch?v=axB8m309l60

wtorek, 23 sierpnia 2016

Rozmawiaj z Dziadkami. Jasne?



„Z dziadkiem przez Pobiedziska” – urocza i zajmująca książeczka Krzysztofa Krygiera wpadła mi w ręce przypadkiem, chwilę po wydaniu jej przez naszą bibliotekę publiczną.
W podróży przez niewielkie miasto przede wszystkim zachwyca mnie atmosfera. Autor stwarza świat takim, jakim pamiętam go w dzieciństwie – kiedy ludzie mieli dla siebie czas, celebrowali codzienność, wreszcie – nigdzie się nie spieszyli. Czas w Pobiedziskach upływa wolno i spokojnie. Mały poznaniak, Adaś, jeden z głównych bohaterów – jest bezpieczny i szczęśliwy. Dziadek Staś – pobiedziszczanin – istnieje tylko dla wnuka, prowadzi z nim dialog, choć zazwyczaj mówi o tym, co ma chłopca zainteresować. Dziadek to prawdziwy nauczyciel historii, dla Adasia pierwszy przewodnik i mentor. Babcia – troskliwa i pełna ciepła – zajmuje się kuchnią i domem, wujostwo się przekomarza, a chłopiec z sąsiedztwa okazuje się być wspaniałym przyjacielem… Tego idealnego obrazu nic nie zakłóca, świat kręci się tu „jak przed wojną”. Są ciepłe bułeczki, kąpiel w jeziorze i wspaniałe zajęcia w bibliotece.
Opowieść Krzysztofa Krygiera jest dedykowana dzieciom – naszej przyszłości. Tym, którzy kiedyś zasiądą w fotelu burmistrzowskim lub z innego miejsca urządzać będą nasz wspólny los. To opowieść dla tych, co w gminie Pobiedziska od urodzenia, co tu mają korzenie, dla tych także, co korzenie tu zapuszczają, jak mój trzyletni Franek, dla którego historia zatoczyła koło, o czym za chwilę.
Autor obrał sobie ważki cel – przyswoić odbiorcy ciekawe zdarzenia z najbardziej odległej historii naszego miasteczka. I tak dowiadujemy się, na przykład, że był tu Władysław Jagiełło po bitwie pod Grunwaldem, albo dlaczego ludzie modlą się przy kapliczce Matki Boskiej na skrzyżowaniu ulic Poznańskiej i Zielonej oraz o symbolice krzewu głogowego i tajemniczym zamku na wyspie.
Innych kwiatków nie zdradzam, a jest ich naprawdę bardzo wiele. Autor wybrał prawdziwie unikalne odmiany. Książka Krzysztofa Krygiera to quasi elementarz – wiedza, która wchodzi łatwo i zostaje na długo. Cóż więcej chcieć? Chyba tylko, by młodzi mieszkańcy naszej gminy mieli świadomość współistnienia historii i legendy.
Pięknie jest opowiadać historie pradawne, w których mit i rzeczywistość są właściwie takie same. Krzysztof Krygier potrafi to znakomicie, tworząc niezwykłe opowieści. Najważniejsza jest dobrze, fascynująco opowiedziana historia – a czy prawdziwa? – nie ma to większego znaczenia, jeżeli dotyczy czasów tak odległych. My też kiedyś staniemy się mitem albo o nas zapomną, a wszystko zależy od nas i naszego potomstwa.
Duch książki Krzysztofa Krygiera to także hołd złożony słynnej dewizie: Bóg – Honor – Ojczyzna. Jednak sądzę, że im dalej w las, tym może być trudniej. Wielokulturowość i wielowyznaniowość jest wpisana w historię naszej gminy i całego państwa. Sam autor ustami dziadka Stasia mówi: „Jeszcze tyle mam ci do powiedzenie, mój drogi Adasiu (…) Polacy i mieszkańcy Pobiedzisk wiele razy walczyli o wolność. O prawo do godnego życia… W czasie zaborów i wojen”.

Właśnie wspomnienie mrocznego czasu, czasu pożogi i „świata bez Boga” – wspomnienie wielokrotnie przywoływane przez moją ś.p. Teściową – towarzyszyło mi przez całą lekturę. Mieczysława Wolińska urodziła się tu, w Pobiedziskach, w 1933 r. Tu jej ojciec, a dziad mego męża – Powstaniec Wielkopolski, Wojciech Witkowski - przy przedwojennej ulicy Kazimierzowskiej kierował spółdzielnią „Zgoda”, z której po latach wyłoniło się znane wszystkim „Społem”. Z rodzinnych opowieści o tamtych zamierzchłych czasach dzielę się teraz tą wrześniową… W zatłoczonym pociągu, wiozącym cywilnych uciekinierów z Poznania osaczanego przez hitlerowców, jedzie wraz z rodzicami mała, sześcioletnia Miecia. Uciekają do rodziny, do Pobiedzisk właśnie, z nadzieją, że tam ich bomby nie dosięgną. W przedziale Miecia poznaje równolatkę; nie pamięta jej imienia, we wspomnieniu zostaje tylko, że dziewczynka miała na sobie czerwoną sukienkę. Nie zapamiętała, w którym to miejscu pociąg musiał się zatrzymać, a pasażerom kazano uciekać w pola przed bombami zrzucanymi przez niemiecki samolot. Miecia, jak inni, skryła się bruździe ziemniaczanego pola, a gdy nalot się skończył i mogła wrócić do pociągu, w polu wśród innych zabitych zobaczyła leżącą, w czerwonej sukience, nieruchomą już dziewczynkę z pociągu.

Tymczasem czekamy aż Adaś podrośnie, bośmy niezwykle ciekawi jak opowie dziadek Staś choćby tę trudną i tragiczną historię, po której wspomnienie zostało już tylko za żelazną bramą pomiędzy Polską Wsią a klasztorem Sacre-Coeur? Jak spisze zagadkowe dziś losy dawnych mieszkańców, po których ślad kryją liczne, opuszczone cmentarze?… Czyich domostw te ceglane pozostałości wśród pól? Kto przechadzał się kasztanowymi alejami, które dziś pośrodku lasu? Chciałoby się i o tym wszystkim móc poczytać i dzieciom opowiedzieć. Zatem: dużo zdrowia i prosimy o więcej, Panie Krzysztofie!

Szczerze polecam:
Krzysztof Krygier
„ Z dziadkiem przez Pobiedziska”
Biblioteka Publiczna Miasta i Gminy Pobiedziska 2016 r.

PS. Dla wytchnienia: podumajmy z Bułatem Okudżawą - "Piszę powieść historyczną" https://www.youtube.com/watch?v=53Onthc_7iM

sobota, 16 lipca 2016

Mezalians Mieszka i Melpomeny

Rzadko zdarza mi się recenzować sztukę teatralną. A jednak podkusiło - i to w dodatku po spektaklu teatru ulicznego – chodzi tu o przedstawienie Millenium 50+. Początki Państwa Polskiego, który został przygotowany przez Teatr Ewolucji Cienia z Poznania oraz przez grupę amatorów z Lubonia i Pobiedzisk. Mieliśmy okazję je zobaczyć na pobiedziskim Rynku 28 czerwca.
W tym roku Dni Pobiedzisk trwały 10 dni. Imprezy rozpisane na wiele dni budzą uczucie wielkiego fetowania, wprawiają w stan luzu i dystansu, co sprawia, że zwalnia się tempo życia. Jednak wielodniowa impreza przygotowana w Pobiedziskach nie tylko miała być łatwa, lekka i przyjemna. Oprócz reaktywacji kina letniego spodobało mi się, że podczas tego swoistego karnawału dla młodych i starych, znalazło się miejsce na przypomnienie historii w sposób niebanalny, w formie widowiska ulicznego. Kuglarze naszych czasów przygotowali spektakl finansowany przez Urząd Miasta Poznania i Powiat Poznański. Projekt przygotowała Fundacja Wspierania Twórczości Niezależnej z Poznania i Ośrodki Kultury z Lubonia i Pobiedzisk. Próby, z tego czego się dowiedziałam, także były niebanalne. Żeby takie przedstawienie zorganizować, potrzebni byli aktorzy z odległych miejscowości. Dla reżyserki tego spektaklu, pani Wioletty Dadej było to zadanie karkołomnie – osobno ćwiczące grupy amatorów i kilka wspólnych prób.
Spektakl przypomina nam - mówiąc trywialnie - skąd jesteśmy, po co weszliśmy do Europy i po cośmy dołączyli do cywilizowanego Zachodu. Pytanie zadane wielokrotnie m.in. w sztuce Paula Gaugaina - „skąd przychodzimy, kim jesteśmy, dokąd zmierzamy”, wybrzmiało także na pobiedziskim Rynku, bo - uderzając w patetyczne tony - kimże jesteśmy w świecie bez świadomości historycznej?
Teatr Ewolucja Cienia przypomniał rolę Chrztu Polski i wystawił złożone, niejednoznaczne przedstawienie traktujące o początkach naszej państwowości. I w moim odczuciu właśnie ten przejaw był dominujący. Przyjęcie chrztu i małżeństwo z Dobrawą wpisało nasz naród w Europę, jej kulturę, strukturę a nawet kulinaria (zaczęto stosować w kuchni Mieszka I oliwę, chleb i wino, co jest początkiem tradycji kuchni śródziemnomorskiej). Scena z wagą, na której Mieszko I „waży opłacalność” chrześcijaństwa, przypomina, że religia i polityka od 1050 lat się splatają, (co obecnie jest powodem wielu konfliktów społecznych i rodzinnych), zaś przyjęcie chrztu to konieczność dziejowa, nic nie mająca wspólnego z głęboką wiarą i duchowym przygotowaniem. Mieszko I ubolewa, że nie będzie mógł sprzedawać niewolników, bo to obyczaj ( jakże opłacalny!) ale nie do przyjęcia według norm (oficjalnych) zachodniej Europy. Spektakl ukazuje zimne kalkulacje władcy Mieszka I, który wzniósł się ponad własne egoizmy i marzenia, kompleksy i inne sny o potędze nijak mające się do realiów . Był władcą, dla którego obecność i znaczenie w Europie jest fundamentem istnienia państwa polskiego.
Drugim ciekawym wątkiem było wyeksponowanie roli rytuału i ukazanie tej nieokiełznanej , dzikiej natury. Akt oddawania czci Światowidowi to pretekst, by dyskretnie pokazać drzemiący w nas kult Dionizosa – dzikość serc, bakchiczność, potrzebę szaleństwa, oraz większą niż strach, potrzebę wspólnoty i świadomego dynamicznego, tanecznego uczestnictwa w misterium.
I tak oto wzięłam się za komentarz - recenzję sztuki teatralnej. Bo zawsze kołacze mi w głowie biblijna przypowieść o talentach. Każde działanie to wielkie wydarzenie. Przysłowiowy talent jest po to, by go pomnażać. Podobało mi się, że spektakl miał wielu statystów, wielu aktorów - szczególnie dominowali naturszczycy. Zaimponowała mi liczba osób biorących udział w spektaklu i determinacja lokalnych artystów. Wszak żyjemy po to, by dać siebie innym, siebie zaś, rozwijać. 



Rewolucja i lipa






(post archiwalny, sprzed  dwóch miesięcy, wcześniej  niepublikowany)
„Pobiedziska stoją przed wielką szansą poprawy warunków komunikacyjnych” czytam na drugiej stronie Biuletynu nr 211 i właśnie to zdanie budzi we mnie rewolucyjną czujność. A zatem szansa, a nie pewniak. Doczytuję, że potrzebne są podpisy mieszkańców gminy, będące jednocześnie wyrażeniem zgody na planowaną rewolucję. Tym bardzie zadziwia mnie cisza wokół - nie zauważyłam, by były zbierane podpisy w sołectwach czy na osiedlach, a sądzę, że akurat na rewolucji komunikacyjnej i inwestycjach miejskich wszystkim powinno zależeć.
Tymczasem rewolucja rewolucją, a żyć trzeba. My, korzystający ze stacji Promno, mamy od grudnia nie lada kłopot i nie wiem, jak się on ma do rewolucji w komunikacji pobiedziskiej. Mimo petycji. Mimo protestów mieszkańców. Nadal nie ma ( skasowanych 13 grudnia) 18 połączeń, jest za to odpowiedź na naszą petycję od wicemarszałka Wojciecha Jankowiaka. Pisze więc wicemarszałek (wożony zapewne niezłą bryką), że zlikwidowali tylko 5 połączeń (na linii Poznań- Mogilno) , a wsiada i wysiada na stacji Promno od 0 do kilku osób, co wynika z „badania frekwencji”. Pewnie badacz frekwencji nie wizytował Promna np. 8 maja, kiedy na pociąg około godz. 17.00 czekało 26 osób. W większości starszych, którzy nie mogli skryć się pod wiatą i usiąść na ławeczce. Bo jej od lat tam nie ma.
Ale dlaczego wicemarszałek Wojciech Jankowiak milczy na temat połączeń Poznań – Bydgoszcz, Inowrocław, Toruń? Dlaczego bagatelizuje wysiadających kilku pasażerów? A co to niby, dla kilku nie warto się zatrzymywać? Dlaczego pan wicemarszałek nie przedstawia wyników badań? Jak prowadzone były badania frekwencji, w jakim okresie i w jakie dni? Kto się pod nimi podpisał? Chętnie się z nimi zapoznamy. Chcemy je obejrzeć, Panie Jankowiak!
Z jednej więc strony zachęca się do korzystania z transportu publicznego, z drugiej ogranicza drastycznie liczbę połączeń. Tłumaczenie jest cudaczne – otóż mieszkańcy Gniezna pokonują trasę pociągiem 7 minut szybciej! Idąc tym tokiem rozumowania, należałoby wypuszczać pociąg z Poznania do Gniezna bez zatrzymywania się po drodze. Byłby prędkościowy rekord trasy, kolosalne oszczędności na zużywających się przy hamowaniu hamulcach, no i nie trzeba byłoby sprzątać po pasażerach. Wicemarszałek Jankowiak osiągnąłby absolut. Inna wersja pokrętnych wyjaśnień jest taka, że podobno te REGIO muszą „uciekać” przed pospiesznymi Inter City i dlatego właśnie w Promnie i Ligowcu nie mogą się zatrzymać.
Czy pan Jankowiak zastanowił się jak mają docierać starsi ludzie do lekarza, na zakupy, młodzież do szkół, pozostali do pracy, jeśli swoboda w korzystaniu z transportu publicznego jest ograniczona? Jak to się ma do promowanej prostej idei , że ludność ma się przesiąść do pociągów, a w Poznaniu np. na rowery lub tramwaje? Zmniejszy się ruch uliczny i zwiększy przepustowość. Że nie wspomnę o zaletach ekologicznych.
Wicemarszałek Jankowiak tymczasem próbuje nas wrobić w Bergamuty, że kolejny zarys rozkładu pociągów na rok 2016/2017 zakłada wprowadzenie postojów na stacji Promno, ale li tylko pociągów relacji Poznań – Gniezno. Oznacza to, że będzie o 5 więcej, podkreśla wicemarszałek Jankowiak, by dodać sercom naszym otuchy. Miłe to, ale wicemarszałek wyraźnie problemu nie czuje. Wszak z „dobrej zmiany” na kolei nie korzysta.
Wicemarszałek Wojciech Jankowiak przed wyborami samorządowymi w 2014 r. , między innymi obiecywał obwodnicę w Pobiedziskach, czym chwalił się w naszym Biuletynie, a tymczasem rewolucją i „dobrą zmianą” okazała się likwidacja 18 połączeń w Promnie i Ligowcu. Wiarygodność wicemarszałka Jankowiaka opisać można też historycznie. Pamiętam jak w 2007 roku w Urzędzie Marszałkowskim w Poznaniu, w otoczeniu kamer, przy zachwycie grona specjalnie zwołanych na ten cel dziennikarzy, podczas przedwyborczej konferencji prasowej oznajmiał urbi et orbi , a w szczególności swarzędzanom, że oto już za kilka miesięcy Swarzędz i Poznań skomunikowane zostaną nowoczesnym szynobusem. Minęło lat 9, wicemarszałek Jankowiak wciąż czaruje. Szynobusu nikt nie zobaczył. 
O komunikacyjnej rewolucji marzymy. Faktycznie, oczekujemy jej, ale na początek choćby elementarnych zmian przywracających normalność.

czwartek, 21 kwietnia 2016

Czy coś zostało z tych dni?



Ot, refleksja współorganizatora sprzed 25 lat. Czym są dla mnie Kwietniowe oprócz tego, że stanowią jedno z najładniejszych wspomnień lat licealnych?
Kwietniowe można określić jako zjawisko niemierzalne. Daje doświadczenie, które świetnie przydaje się na jakąś tam przyszłość. Kształci język i oswaja z wystąpieniami publicznymi (Wittgenstein mawiał: granice mojego języka są granicami mojego świata). Wzięci piarowcy powiedzieliby: kształci umiejętności miękkie – rozwija wyobraźnię, pomysłowość, kreatywność, empatię, działanie zespołowe. Zero negatywów. Same plusy.

Ja jednak tym spojrzeniem wstecz ogarniam to, co odcisnęło się na moim życiu. Kwietniowe dały mi coś, co się czuje, a jest niewymienialne na słowa. 
Odnoszę wrażenie, że szliśmy w orszaku za wysokim woalem Jej ciepła – bezwolni jak ci, których nigdy przedtem nie owiał zapach matki. Posłuszni. W zachwycie i grozie. Z sercem w plecaku i butem w butonierce. Kwietniowe to marzenia o ulicy japońskiej wiśni – niech się każdemu przyśni co jakiś czas. Ci, co idą w orszaku donikąd, rozumieją te piękne brednie.

Dziś, kiedy jak ten Syzyf krzątam się między pracą a domem, staram się jednocześnie uczestniczyć w SZTAFECIE.  Udział w  sztafecie to np. aktywność w protestach ekologicznych, walka z absurdami PKP poprzez zbieranie i składanie stosów protestów, wyzbieranie śmieci z lasu, przeciwdziałanie dyskryminacji, udział w obronie wartości demokratycznych. Cokolwiek, co polepsza i upiększa życie wszystkich dookoła.
Bo wszystko jest poezją, a każdy jest poetą. Wszys­tko jest poezją, a naj­mniej poezją jest na­pisa­ny wier­sz; każdy jest poetą, a naj­mniej poetą jest poeta piszący wier­sze. Poeta pamięta. Możesz go zabić, narodzi się nowy. Spisane będą czyny i rozmowy.

Oto co mi zostało z tych dni – marzenia o pięknie i poczucie obowiązku. Ktoś musi. Poeta musi.  Niekończąca się sztafeta i zachwyt poetyckim słowem. Czego i Wam, Kochani, piszący i recytujący wiersze, życzę. By Wam zostały z tych dni entuzjazm, przebojowość i śmiałość. Czas nagli. Trzeba działać.

PS. Wplecione w tekst cytaty pochodzą z poezji: W. Broniewskiego, S. Grochowiaka, B. Jasieńskiego, Cz. Miłosza, W. Młynarskiego, A. Osieckiej, T. Różewicza, E. Stachury.