W tym roku Dni Pobiedzisk trwały 10 dni. Imprezy rozpisane
na wiele dni budzą uczucie wielkiego fetowania, wprawiają w stan luzu i
dystansu, co sprawia, że zwalnia się tempo życia. Jednak wielodniowa impreza
przygotowana w Pobiedziskach nie tylko miała być łatwa, lekka i przyjemna. Oprócz
reaktywacji kina letniego spodobało mi się, że podczas tego swoistego karnawału
dla młodych i starych, znalazło się miejsce na przypomnienie historii w sposób
niebanalny, w formie widowiska ulicznego. Kuglarze naszych czasów przygotowali
spektakl finansowany przez Urząd Miasta Poznania i Powiat Poznański. Projekt
przygotowała Fundacja Wspierania Twórczości Niezależnej z Poznania i Ośrodki
Kultury z Lubonia i Pobiedzisk. Próby, z tego czego się dowiedziałam, także były
niebanalne. Żeby takie przedstawienie zorganizować, potrzebni byli aktorzy z
odległych miejscowości. Dla reżyserki tego spektaklu, pani Wioletty Dadej było
to zadanie karkołomnie – osobno ćwiczące grupy amatorów i kilka wspólnych prób.
Spektakl przypomina nam - mówiąc trywialnie - skąd jesteśmy,
po co weszliśmy do Europy i po cośmy dołączyli do cywilizowanego Zachodu. Pytanie
zadane wielokrotnie m.in. w sztuce Paula Gaugaina - „skąd przychodzimy, kim jesteśmy, dokąd zmierzamy”, wybrzmiało także
na pobiedziskim Rynku, bo - uderzając w patetyczne tony - kimże jesteśmy w
świecie bez świadomości historycznej?
Teatr Ewolucja Cienia przypomniał rolę Chrztu Polski i
wystawił złożone, niejednoznaczne przedstawienie traktujące o początkach naszej
państwowości. I w moim odczuciu właśnie ten przejaw był dominujący. Przyjęcie
chrztu i małżeństwo z Dobrawą wpisało nasz naród w Europę, jej kulturę,
strukturę a nawet kulinaria (zaczęto stosować w kuchni Mieszka I oliwę, chleb i
wino, co jest początkiem tradycji kuchni śródziemnomorskiej). Scena z wagą, na
której Mieszko I „waży opłacalność” chrześcijaństwa, przypomina, że religia i
polityka od 1050 lat się splatają, (co obecnie jest powodem wielu konfliktów
społecznych i rodzinnych), zaś przyjęcie chrztu to konieczność dziejowa, nic
nie mająca wspólnego z głęboką wiarą i duchowym przygotowaniem. Mieszko I
ubolewa, że nie będzie mógł sprzedawać niewolników, bo to obyczaj ( jakże
opłacalny!) ale nie do przyjęcia według norm (oficjalnych) zachodniej Europy. Spektakl
ukazuje zimne kalkulacje władcy Mieszka I, który wzniósł się ponad własne egoizmy
i marzenia, kompleksy i inne sny o potędze nijak mające się do realiów . Był
władcą, dla którego obecność i znaczenie w Europie jest fundamentem istnienia państwa
polskiego.
Drugim ciekawym wątkiem było wyeksponowanie roli rytuału i
ukazanie tej nieokiełznanej , dzikiej natury. Akt oddawania czci Światowidowi
to pretekst, by dyskretnie pokazać drzemiący w nas kult Dionizosa – dzikość
serc, bakchiczność, potrzebę szaleństwa, oraz większą niż strach, potrzebę
wspólnoty i świadomego dynamicznego, tanecznego uczestnictwa w misterium.
I tak oto wzięłam się za komentarz - recenzję sztuki teatralnej.
Bo zawsze kołacze mi w głowie biblijna przypowieść o talentach. Każde działanie
to wielkie wydarzenie. Przysłowiowy talent jest po to, by go pomnażać. Podobało
mi się, że spektakl miał wielu statystów, wielu aktorów - szczególnie
dominowali naturszczycy. Zaimponowała mi liczba osób biorących udział w
spektaklu i determinacja lokalnych artystów. Wszak żyjemy po to, by dać siebie
innym, siebie zaś, rozwijać.